niedziela, 23 sierpnia 2015

Kiedy przyjdą podpalić dom, ten, w którym mieszkasz- Polskę*


Właśnie skończyłam czytać ,,Łączniczki. Wspomnienia z Powstania Warszawskiego." autorstwa Wiktora Krajewskiego oraz Marii Fredro-Bonieckiej, wydanej przez wydawnictwo W.A.B.

Okładka książki

,,Łączniczki" to wspomnienia 9. kobiet biorących udział w Powstaniu Warszawskim. Ich historie nie są ze sobą powiązane. Każdy rozdział to odrębna opowieść.

Wszystkie bohaterki na pewno łączy jedno. Wojna zmieniła ich życie. Wcześniej każda była zwykłą dziewczynką: chodziła do dobrej szkoły, miała rodzinę, znajomych, wychodziła na podwórko bawić się z przyjaciółmi. Nagle wszystko się zmieniło. Zamknięto szkoły i już nie mogły się normalnie uczyć. Musiały uczestniczyć w tajnych kompletach, odbywających się w prywatnych mieszkaniach. Już nic nie było tak radosne jak kiedyś.

Żadna nie mogła pozostać obojętna. Wszystkie wstąpiły do Szarych Szeregów. Spotkały tam różne osoby. Jako panienki z dobrych domów, wcześniej nie miały styczności z prostymi, niezbyt majętnymi ludźmi. Ale bez względu na wykształcenie oraz zamożność, każdy kochał ojczyznę i był gotów o nią walczyć.
Bohaterki do konspiracji dostały się w różny sposób. Jedne wcześniej były harcerkami, inne zostały zachęcone przez znajomych. Nikomu nie mogły powiedzieć o swojej działalności. Choć często miały ochotę wyznać wszystko najbliższym i czuły, że ich rodzice lub rodzeństwo mają coś wspólnego z Podziemiem, musiały milczeć. Tego wymagało bezpieczeństwo.

Gdy w sierpniu 1944 roku wybuchło Powstanie Warszawskie, prawie każda miała ledwie kilkanaście lat. Zostały łączniczkami, niektóre również sanitariuszkami. Zapomniały o normalnym życiu, sprzed wojny. Spały w piwnicach, jadły tylko kaszę, codziennie oglądały śmierć i przemoc. Musiały zawsze uważać, bo niebezpieczeństwo mogły spotkać na każdym kroku.
Jednak najstraszniejsza była niepewność. Nie wiedziały gdzie są ich najbliżsi i czy jeszcze żyją. Część dziewczyn już nigdy nie spotkała niektórych członków rodziny.

Wspomnienia uczestników Powstania są przerażającym świadectwem. Historie dziewcząt z szarych szeregów są smutne i wzruszające, choć niekiedy zdarzały się chwile radości. Każdemu polecam przeczytać ,,Łączniczki". Zobaczyć co czuje człowiek, gdy traci wszystko co do tej pory było mu drogie, a dotychczasowe życie odchodzi na zawsze.

Mnie najbardziej podobała się historia Krystyny Królikiewicz-Harasimowicz ps. ,,Kryśka". Jej ojciec był gwiazdą, bo przed wojną jako pierwszy Polak zdobył indywidualny medal na igrzyskach olimpijskich. Ten fakt uratował jej życie.
Krystyna zawsze marzyła o występowaniu na scenie. Talent aktorski pozwalał jej wyjść z niejednej opresji.
Poniżej fragment jej wspomnień:

,,Nie miałam wątpliwości ani nie zastanawiałam się nawet przez sekundę, że mogę narazić swoje życie, że może się to dla mnie źle skończyć, że mogę zginąć. Wojna brutalnie ukradła mi młodość, która dotychczas wypełniona była poczuciem bezpieczeństwa, miłością, ciepłem i marzeniami. Wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniło się 1 września 1939..."

Mimo iż przeczytałam e-booka, w księgarni obejrzałam wersję papierową. Zdziwiło mnie, że książka jest gruba, ale po zajrzeniu do środka wnet okazało się dlaczego. Zobaczyłam doprawdy dziwaczny układ strony. Czcionka jest bardzo duża, a marginesy ogromne, przez co do produkcji tomiszcza zużyto sporo papieru. Nie pozostaje to zapewne bez wpływu na cenę. Duża czcionka jest plusem, ale wielkie puste marginesy dają wrażenie stron zadrukowanych w połowie.


*Tytuł posta pochodzi z wiersza Władysława Broniewskiego ,,Bagnet na broń'', który moim zdaniem świetnie pasuje do treści książki.

środa, 12 sierpnia 2015

Skarby Dolnego Śląska- Siedlęcin

W wakacje chcesz pozwiedzać? Zobaczyć coś niezwykłego? Najlepiej niech to będzie zabytek unikatowy, jedyny taki na skalę światową. Coś czym tylko to jedno miejsce może się poszczycić. Gdzie coś takiego znaleźć? Pewnie trzeba wyjechać za granicę. Wcale nie! Takie perełki możemy znaleźć w Polsce. Gdzie dokładnie ich szukać? Możemy zacząć od Dolnego Śląska miejsca pełnego historii, zabytków w tym takich jakich nie znajdziecie w żadnym innym miejscu na świecie.
Na początek proponuję Siedlęcin, niedużą wieś  niedaleko Jeleniej Góry. Wydawać się może, że to zwyczajna wieś jakich pełno w całej Polsce. Nic bardziej mylnego, a ten kto sądzi że nie ma tam czego szukać robi ogromny błąd. Pierwszy wielki plus Siedlęcina to malownicza okolica, miejscowość rozpościera się na wzgórzach. Jego początki giną gdzieś w mroku dziejów. W dokumentach biskupstwa wrocławskiego w 1305 roku pojawia się informacja na temat wsi z kościołem bogato wyposażonym w ziemię. Siedlęcin nosił wówczas nazwę Rudgersdorf.
Chyba najważniejszym skarbem Siedlęcina jest Wieża Książęca. Jest to średniowieczna wieża mieszkalna jedna z większych tego typu budowli Europie.  Stojąca nad resztkami fosy pośród drzew wygląda naprawdę tajemniczo i romantycznie, chociaż otoczenie wymaga sporych inwestycji. Nie jest jeszcze tak źle, na Dolnym Śląsku widziałam zabytki w naprawdę tragicznym stanie o czym jeszcze napiszę w innych postach.

Wieża Książęca w Siedlęcinie widok od strony kościoła św. Mikołaja

Dobudowane do wieży pozostałości barokowego dworu i folwarku.


Makieta na zamku w Bolkowie przedstawiająca rekonstrukcję wieży z XIV wieku

Wracając do tematu, w siedmiuset letniej budowli znajdują się malowidła ścienne przedstawiające legendę o rycerzu króla Artura, sir Lancelocie. Są to jedyne zachowane na świecie malowidła o tej tematyce (tutaj wirtualna wycieczka). Jedną ze ścian zdobi też  malowidło przedstawiające świętego Krzysztofa. Święty Krzysztof uznany w średniowieczu za jednego z 14 świętych ,,Wspomożycieli'', był  m.in. patronem pielgrzymów oraz opiekunem twierdz i fortec. Zatem jego obecność w wieży nie powinna dziwić.
Wieżę zbudował książę jaworski Henryk I (o Henryku więcej na blogu Kasi Ogrodnik tutaj) ok. 1314 roku. W budowli zachowały się oryginalne drewniane stropy z XIV wieku. Zatem mamy możliwość przechadzania się pod tymi samymi belkami co książę Henryk.
Budowla musiała pobudzać wyobraźnię gości, w środku, na jednej ze ścian znalazłam takie wydrapane napisy. Wygląda na to, że niechlubny zwyczaj pozostawiania po sobie śladu przez turystów jest modny już od dawna, choć kaligrafia była lepsza niż dziś.

Napis na jednej ze ścian w środku wieży

Oprócz wieży Siedlęcin ma do zaoferowania dwa kościoły. Jeden od początku przeznaczony dla katolików, drugi dawny ewangelicki zbór, po II wojnie światowej przejęty przez kościół katolicki. Ciekawe jest to, że obydwa przetrwały, ponieważ po opuszczeniu przez Niemców Dolnego Śląska większość kościołów ewangelickich została zniszczona. 
Historia pierwszego kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja rozpoczyna się w XIV wieku. Z roku 1399 pochodzi pierwsza wzmianka o świątyni. Po tej średniowiecznej budowli pozostał tylko portal i część prezbiterium. 

Kościół św. Mikołaja w Siedlęcinie


Portal Gotycki z kościoła św. Mikołaja
Na zewnątrz stały kiedyś figury dwóch świętych Leonarda i Floriana. Dziś św. Leonard stoi sam gdyż Florian został ukradziony w latach siedemdziesiątych.

Figura św. Leonarda

Miejsce po figurze św. Floriana
 Najstarszym i najcenniejszym elementem wyposażenia kościoła św. Mikołaja jest krucyfiks pochodzący z ok. 1500 roku.  Wnętrze jest bardzo skromne, ale pełne uroku. Kościółek posiada małą drewnianą ambonę, z której ksiądz również dziś wygłasza kazania.


Krucyfiks z Kościoła św. Mikołaja

Wokół kościoła mieści się stary niemiecki cmentarz, który podzielił los większości poniemieckich cmentarzy, czyli został zdewastowany. Dziś teren jest już uporządkowany i zadbany pozostałości nagrobków poukładane przy murze.

Jeden z nagrobków na niemieckim cmentarzu




Kościół św. Mikołaja na początku XVI wieku przeszedł w ręce protestantów. Jednak po wojnie trzydziestoletniej kontrreformacja ruszyła pełną parą i kościół powrócił do katolików, a ewangelicy nie mieli gdzie odprawiać nabożeństw.  Dlatego ich msze odbywały się nielegalnie w okolicznych lasach prowadzone przez tzw. leśnych kaznodziejów. W 1742 roku zbudowano drugi kościół dla ewangelików. Okazał się nietrwały więc zastąpił go stojący do dziś zbudowany latach 1780- 1782. Teraz należy do kościoła katolickiego, więc został świątynią pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy, jej wizerunek znajduje się na głównym ołtarzu.
 
Kościół NMP Nieustającej Pomocy

Samą budowlę i jej późnobarokowe wnętrze wykonali rzemieślnicy z Jeleniej Góry. Wnętrze jest drewniane, całość pomalowana na biało, ze złotymi zdobieniami zdobieniami, dość skromna i gustowna robi wrażenie. Mnie bardzo przypadła do gustu ta ,,łagodniejsza" wersja baroku. 
W kościele znajdują się dwa piętra empor charakterystycznych dla świątyni ewangelickich. Organy mieszczą się za ołtarzem, co jest również charakterystyczne dla kościołów protestanckich. 

Wnętrze kościoła NMP Nieustającej Pomocy
Rokokowa ambona

W środku znajdziemy też urokliwe stare krzesła jakie znajdowały się też w innych ewangelickich świątyniach na Dolnym Śląsku. Podobne widziałam w świdnickim Kościele Pokoju.


W obydwóch kościołach do dziś są odprawiane są msze i w tedy można obejrzeć obie świątynie.
Strona parafii z informacjami.