Książka, o której tu mowa to ''Sztuka pierdzenia" autorstwa Pierre'a Thomas'a Nicolas'a Hurtaut'a. Po raz pierwszy została wydana we Francji w 1751 roku i od razu stała się popularna. Mamy tu więc do czynienia, z pozycją prawdziwie historyczną.
Dziś wiele osób słysząc o pierdzeniu spojrzy pogardliwym wzrokiem, stwierdzając, że to nie jest temat na "ich poziomie". Nie będą na to poświęcać czasu, ponieważ mają mnóstwo ciekawszych oraz inteligentniejszych zajęć. Faktycznie mają, mogą na przykład kiedy chcą po prostu włączyć telewizor (choć poziom niektórych programów bywa zdecydowanie poniżej poziomu pierdzenia). Niestety w XVIII wieku ludzie nie mieli podobnych udogodnień. Więc jakie były ich rozrywki? Jak mogli odprężyć się bez telewizji i internetu? Tu właśnie do akcji wkracza pan Hurtaut ze swoją książką. "Sztuka pierdzenia" zrobiła furorę na salonach arystokracji. Dla rozrywki, po skończonym posiłku bogate towarzystwo czytało najciekawsze fragmenty. Śmiech tym spowodowany miał pomóc w trawieniu. Można uważać to za głupotę, ale kto po długiej kolacji nie skusiłby się na rozdział, w którym mowa np. "O półwokalu lub pierdnięciu mikrym".
Autor dzieła nadał mu formę naukowego eseju i złapawszy ,,wiatr'' w żagle odważnie wypływa na szerokie wody sztuki do tej pory nie opisywanej.
Pan Hurtaut z zapałem klasyfikuje, analizuje i wykłada pożytki z puszczania gazów. Tu należy przytoczyć mały fragment:
,,Dźwięk harmonijny, choć nieoczekiwany, stanowiący jego istotę, budzi z letargu umysły ospałe. Jeśli w zgromadzeniu filozofów metodycznie obracających frazesami jeden z nich nieoczekiwanie pierdnie, cały system moralny podważa."
Warto również przeczytać tu wywiad z tłumaczem Krzysztofem Rutkowskim.
Książkę polecam osobom z poczuciem humoru lub bez, gdyż życie trzeba traktować z przymrużeniem oka!
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010
Ojej, cudowne, dawno tak się nie uśmiałam!!! Rydwaniku, jesteś błyskotliwą iskierką radości w nadętym (bo nie odgazowanym), pozbawionym wiatru/-ów świecie :)) "Dla rozrywki, po skończonym posiłku bogate towarzystwo czytało najciekawsze fragmenty" - myślę, że robiło znacznie więcej, bo czegóż się nie robi dla rozrywki! Już widzę te damy i huzary; zwłaszcza damy, dysponujące tak szerokim i pojemnym polem do popisu, jak tiurniura :) Bo nie wierzę, że obeszło się bez eksperymentowania. W końcu każdy z nas po przeczytaniu kawałka dobrej inspirującej literatury marzy, żeby "coś takiego" przydarzyło mu się także w życiu. A tu... nic prostszego. Wystarczy dobrze podjeść, zakąsić rośliną strączkową, napiąć mięśnie - i mamy efekt jak w książce! Świetny wpis. I mimo szczególnej daty, bardzo prawdziwy :)
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa!
UsuńŚwietny wpis :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSuper kawałek! Piszesz naprawdę na wysokim poziomie. Nie znalazłam błędów, a zresztą nawet nie szukałam, bo przy takim ciekawym tekście trudno na to zwrócić uwagę. Zajrzałam na Rydwanik po raz pierwszy, ale już wiem, że nie ostatni :). Mój ulubiony ,,pierdzący" fragment to: ,,Autor dzieła nadał mu formę naukowego eseju i złapawszy ,,wiatr'' w żagle odważnie wypływa na szerokie wody sztuki do tej pory nie opisywanej". Podoba mi się to, że wybrałaś swój styli trzymasz się go konsekwentnie ( nie mówiąc o tym, że jest bardzo dobry :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejne wpisy!
Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz spotykam się z tak komicznym tytułem książki ;)
OdpowiedzUsuń